wtorek, 19 maja 2015

60

Perfect Day

Wzięliśmy urlop na ten dzień. Załatwiliśmy kilka rzeczy w przychodni, a czekając pod jednym z gabinetów czytałam mu o komunikacji i o tym, jak rozmawiać by nie ranić i co niszczy związki (czterej jeźdźcy apokalipsy niszczący związki: krytyka, pogarda, postawa obronna, mur obojętności).

Potem pojechaliśmy do Sopotu by zamówić mi okulary barwione i do domu. Emocje były różne, bo mój ukochany jest nastawiony na życie Tu i Teraz (ja chcę śniadanie TERAZ, chcę jechać do domu, pospieszmy się etc., a ja myślę o przyszłości - musimy załatwić jeszcze to, jeszcze tamto, pomyśleć o tym, dużo mnie w PRZYSZŁOŚCI - choć to nieprawdopodobne ;)

Gdy dotarliśmy do domu i zjedliśmy śniadanie, wpadliśmy na pomysł, by posprzątać dom, skończyć przemeblowanie (tydzień wcześniej kupiliśmy regały na wszystkie moje książki - takie było w każdym razie założenie, bo mam ogromny zbiór i jednak się wszystko nie zmieściło). Dokończyliśmy sprzątanie, odkurzanie, morderczy wyścig by jeszcze słońce się nie schowało i zdecydowaliśmy, że nasz dzień spędzimy po swojemu. Ze sobą, dla siebie i tak, jak chcemy.
Obejrzeliśmy Grę o Tron, przytuleni, w czystym domu. Rozmawialiśmy zachwyceni sobą i nowym ułożeniem mebli. Wędrowaliśmy po swoich ciałach, kochaliśmy się i znów rozmawialiśmy. Zapomnieliśmy o jutrze, o wczoraj, o wszystkim muszę. Upiekliśmy bułki, zrobiliśmy masło czosnkowe, pokroiliśmy pomidory i zjedliśmy kolację w kuchni, którą oboje tak kochamy, przy pięknym drewnianym stole, który dostaliśmy od moich byłych teściów.
Czułam się, jakbym się od nowa zakochała w moim mężczyźnie.

Dwa ostatnie tygodnie były wolne od smutku, od zadręczania się, od wjazdu na moją psychikę przez moje schizy. Pełne zaś sukcesów, drobnych i większych.
Ten dzień był kropką nad "i".