piątek, 18 września 2015

55

Zawitało słońce, zakiełkowały nowe plany... I nawet wyjazd Mojej Drugiej Połówki nie straszny. Czuję, że jestem Mu potrzebna, by go wspierać i wierzyć. I tak też robię. Wiara w ukochaną osobę i wiara w piękną przyszłość jest tak silna, że udało się wyjść z dołka.
Oczywiście Szafracuem oraz Pramolan wspomogły mnie. Pramolan to takie małe podstępne coś, co mi dał pan doktor zamiast antydepresantu. W 3 dni wyciągnął mnie z mroku, zaś Szafraceum polecił mi inny pan doktor i jest to ziołowy suplement diety i mimo mojego sceptyzmu - naprawdę działa.

Nie, nie jestem ambasadorką żadnego z nich ;)

Tak jak wspominałam - w piątek mój ukochany wyjechał a ja jestem w PL, pracuję i cholery dostaję, bo sezon martwy i chwilowo nic prócz siedzenia na tyłeczku i przeszukiwaniu Internetu nie robię. Piję jeszcze herbatę ziołową, oczywiście. Moje nerki kochają moją pracę, bo ciągle coś piję zdrowego.
Za to kręgosłup nie bardzo i on mnie martwi, gdy będę już chciała dołączyć do M. - co będę robić? Z takim pogruchotanym kręgosłupem?

Dziś bardzo chaotycznie, bo moje myśli są rozbiegane. Mam w głowie mnóstwo planów, w dodatku jutro jadę na Zlot do Poznania, biorę ze sobą Blablacarowiczów a to znaczy, że muszę się z nimi dogadać - jak i gdzie dojechać po nich.

W zasadzie wszystkie myśli mi się kotłują, pędzą i ja sama mam ochotę pędzić, niepokojące.
Trzeba się obserwować (chociaż z drugiej strony - co mi da obserwacja? Ostatnią hipomanię przeżyłam bez leków, za to produktywnie bardzo, nie miałabym więc nic przeciwko takiej produktywności na hipo i teraz).

Zdrowego i radosnego weekendu!

wtorek, 8 września 2015

56

Znasz taką piosenkę, Maanam, Krakowski Spleen? Teoretycznie ma na celu "rozgonić ciemne, skłębione zasłony" PRLowskiej kotary, jaka jeszcze w czasie pisania tej piosenki przysłaniała umysły i granice Polaków, ja jednak czuję dreszcz, gdy słyszę mocny głos Kory i mocno wierzę, że i moje kotary rozgoni.
Jak się żyje za kotarą?
Obojętnie. Smutno. Czekając wciąż na coś. Obojętność jest bliska pustki, ale przekonałam się, że jednak nie jestem pusta jak naczynie. Jestem znudzona, apatyczna, rozniecam się na moment czy dwa by z powrotem opaść na swoją mieliznę.

M. wyjeżdża za kilka dni i nie jego wyjazd jest materią mojej kotary. Może pogoda? Pada deszcz i wieje wiatr, temperatura gwałtownie spada, praca staje się nużąca a kręgosłup, który kilka lat temu nadwyrężyłam wypadkiem samochodowym mocno daje w kość. Kilka lat temu... to daje nadzieję - te kilka lat temu. Bo "kilka lat temu" nie wiedziałam nawet, że mogę depresję oszukać nadając jej imię i oswajając ją. Dalej jej nie lubię, dalej upokarza mnie robiąc ze mnie tępą marionetkę moich własnych nastrojów. A może nie moich własnych? Przecież każdą kotarę trzeba do czegoś przyczepić, by móc ją zasunąć...