wtorek, 3 grudnia 2013

69

trip autostopem

Było jeszcze ciemno, gdy otworzyłam drzwi od klatki i ruszyłam przed siebie z plecakiem na grzbiecie w stronę dworca. Kilka stacji i dosiadł się do mnie M. Razem ruszyliśmy do Gdańska, stamtąd do Pruszcza, na wylotówkę A1. Szliśmy trzymając się za rękę, wesoło zastanawiając się, czy stopa należy łapać przed czy za bramkami autostrady, kiedy zatrzymał się pierwszy TIR.
Nasz drajwer zauważył nas na wiadukcie, postanawiając sobie, że jeśli jesteśmy młodzi i jedziemy w jego kierunku, to nas weźmie. Przejechaliśmy z nim pół Polski, rozmawiając o wszystkim. Następnego TIRa wywołał nam przez CB radio, więc przesiadka trwała 30 sekund. Kolejne kilometry za nami. Kolejne historie. Gdzieś pod Warszawą musieliśmy już radzić sobie sami, łapiąc stopa na zjeździe.
Jedyny moment zwątpienia przyszedł na krajowej siódemce, kiedy przez 1,5h nie mogliśmy znaleźć drajwera, który by jechał w stronę Krakowa lub Katowic. M. nie opuszczało pozytywne nastawienie, jak zawsze. W końcu się udało, zziębnięci trafiliśmy na następny TIR, z kierowcą, który jechał w stronę Zakopanego. I znowu rozmowy, dzielenie się doświadczeniami, pozytywną energią. W Krakowie przez CB radio znaleźliśmy kierowcę, który podrzucił nas na Dworzec Główny.
Na Dworcu zupełnie oszaleliśmy. Jak dzieci biegaliśmy oszołomieni naszym sukcesem - o 23.30 udało nam się dotrzeć zupełnie za darmo przez całą Polskę! Nasz pierwszy autostop, nasze pierwsze spełnione, wspólne marzenie.
Tak, jak udało nam się szczęśliwie dotrzeć 600km - mięliśmy ogromny problem by dojechać do koleżanki, u której mięliśmy się zatrzymać na weekend, do miejscowości oddalonej 28km. Postanowiliśmy poszukać hostelu. Kraków w piątkową noc wygląda jak mniejsze miasto w dzień - zatłoczone. Planty pełne pijanych ludzi. Hostele pełne. Znowu dobre dusze nam pomogły - dostaliśmy adresy kilku hosteli (wszystkie pełne), m.in do takiego, w którym pozwolono nam spać w ogromnym pomieszczeniu gospodarczym, co prawda nieogrzewanym, ale zupełnie za darmo, pod warunkiem, że się wyniesiemy przed 7 rano. Kolejny raz szczęście się do nas uśmiechnęło!
Z samego rana ruszyliśmy w stronę Oświęcimia, zgarnęliśmy koleżankę i zwiedziliśmy Auschwitz. Największe wrażenie zrobiła na mnie sala, w której kilka projektorów wyświetlało filmy z różnych okresów życia Żydów i Polaków. Uroczystości rodzinne, miejskie, fragmenty wojny. Zsyntetyzowane z odpowiednią muzyką dawało niesamowity efekt. Kręciliśmy się z M. po sali, chłonąc obraz i dźwięk. Myślę, że to "przedstawienie" wryło nam się dużo bardziej w pamięć niż tona butów za szklaną szybą czy cele więzienne, jakie również mięliśmy okazje zobaczyć.
Następnego dnia zwiedziliśmy z przyjaciółmi Kraków. Nie tylko miejsca były ważne, ale przede wszystkim ludzie. Kilkoro z nich znałam z wcześniejszych spotkań, kilkoro znałam jedynie wirtualnie. Zmaterializowały mi się te osoby w końcu. Cieszę się z tego, bardzo. Spotkałam się ze wspaniałą, pozytywną energią. Bardzo dobre wspomnienia. Jedno z lepszych wspomnień to to, w którym prowadzę auto przez Kraków :) To było cudowne doświadczenie! Uwielbiam wyzwania, cieszę się, że mogłam obejrzeć miasto z perspektywy kierowcy, a nawet znaleźć knajpę, której szukaliśmy :D Zupełnie przypadkiem.

Powrót okazał się być kolejnym spontanem, bo mięliśmy wracać przez Kraków a wróciliśmy przez Katowice, odwiedzając inną koleżankę i jej cudowną knajpkę na Rynku. Tym razem zaskoczył nas śnieg i postanowiliśmy wracać Polskim Busem (50zł za osobę! dla porównania - pociąg kosztował 170zł). Zanim wsiedliśmy do Busa (w którym prawie całą podróż przespaliśmy ze zmęczenia, bo weekend był niemal bezsenny) wymieniliśmy się z M. kilkoma słowami. Kilkoma emocjami. Uczuciami.
Jesteśmy szczęśliwi.
Jak nigdy dotąd.


Cała podróż do Krakowa i z powrotem wyniosła mnie około 100zł i tonę radości. 4 dni (piątek rano - wtorek nad ranem powrót). Najwięcej wydałam na bilety z Krakowa do mieściny, gdzie mieszkała koleżanka, u której się zatrzymaliśmy z M. i jedzenie po drodze.
Następny taki trip planujemy do Holandii późną wiosną, o ile dostaniemy wolne lub trafi się długi weekend, później - obczajamy Boom Festival :D A kiedyś tam Indie. Może. Kiedyś. Takie tam marzenia :D

W tej chwili skupiamy się na pracy, szukaniu mieszkania i pakowaniu rzeczy (z tym mi idzie najgorzej). Chyba nigdy nie miałam tak wielkiej motywacji do zmian, tylu zapału, energii i przeżywania tego, co daje nam życie. Jakby wszystko stało się jasne, a ja odnalazłam kierunek. Mój cel. Taki, który szukałam tyle lat, a nie mogłam odnaleźć, bo nie potrafiłam go sprecyzować. Teraz umiem. Teraz go czuję.
Trzeba było się oczyścić z wszystkiego, by otworzyć się na coś zupełnie innego. Pozamykać rozdziały, wyszorować serce. A potem zrobić ten maleńki krok przed siebie. I te 600km stopem. I mówić, i słuchać.

4.12.2013 2:50