wtorek, 3 grudnia 2013

69

trip autostopem

Było jeszcze ciemno, gdy otworzyłam drzwi od klatki i ruszyłam przed siebie z plecakiem na grzbiecie w stronę dworca. Kilka stacji i dosiadł się do mnie M. Razem ruszyliśmy do Gdańska, stamtąd do Pruszcza, na wylotówkę A1. Szliśmy trzymając się za rękę, wesoło zastanawiając się, czy stopa należy łapać przed czy za bramkami autostrady, kiedy zatrzymał się pierwszy TIR.
Nasz drajwer zauważył nas na wiadukcie, postanawiając sobie, że jeśli jesteśmy młodzi i jedziemy w jego kierunku, to nas weźmie. Przejechaliśmy z nim pół Polski, rozmawiając o wszystkim. Następnego TIRa wywołał nam przez CB radio, więc przesiadka trwała 30 sekund. Kolejne kilometry za nami. Kolejne historie. Gdzieś pod Warszawą musieliśmy już radzić sobie sami, łapiąc stopa na zjeździe.
Jedyny moment zwątpienia przyszedł na krajowej siódemce, kiedy przez 1,5h nie mogliśmy znaleźć drajwera, który by jechał w stronę Krakowa lub Katowic. M. nie opuszczało pozytywne nastawienie, jak zawsze. W końcu się udało, zziębnięci trafiliśmy na następny TIR, z kierowcą, który jechał w stronę Zakopanego. I znowu rozmowy, dzielenie się doświadczeniami, pozytywną energią. W Krakowie przez CB radio znaleźliśmy kierowcę, który podrzucił nas na Dworzec Główny.
Na Dworcu zupełnie oszaleliśmy. Jak dzieci biegaliśmy oszołomieni naszym sukcesem - o 23.30 udało nam się dotrzeć zupełnie za darmo przez całą Polskę! Nasz pierwszy autostop, nasze pierwsze spełnione, wspólne marzenie.
Tak, jak udało nam się szczęśliwie dotrzeć 600km - mięliśmy ogromny problem by dojechać do koleżanki, u której mięliśmy się zatrzymać na weekend, do miejscowości oddalonej 28km. Postanowiliśmy poszukać hostelu. Kraków w piątkową noc wygląda jak mniejsze miasto w dzień - zatłoczone. Planty pełne pijanych ludzi. Hostele pełne. Znowu dobre dusze nam pomogły - dostaliśmy adresy kilku hosteli (wszystkie pełne), m.in do takiego, w którym pozwolono nam spać w ogromnym pomieszczeniu gospodarczym, co prawda nieogrzewanym, ale zupełnie za darmo, pod warunkiem, że się wyniesiemy przed 7 rano. Kolejny raz szczęście się do nas uśmiechnęło!
Z samego rana ruszyliśmy w stronę Oświęcimia, zgarnęliśmy koleżankę i zwiedziliśmy Auschwitz. Największe wrażenie zrobiła na mnie sala, w której kilka projektorów wyświetlało filmy z różnych okresów życia Żydów i Polaków. Uroczystości rodzinne, miejskie, fragmenty wojny. Zsyntetyzowane z odpowiednią muzyką dawało niesamowity efekt. Kręciliśmy się z M. po sali, chłonąc obraz i dźwięk. Myślę, że to "przedstawienie" wryło nam się dużo bardziej w pamięć niż tona butów za szklaną szybą czy cele więzienne, jakie również mięliśmy okazje zobaczyć.
Następnego dnia zwiedziliśmy z przyjaciółmi Kraków. Nie tylko miejsca były ważne, ale przede wszystkim ludzie. Kilkoro z nich znałam z wcześniejszych spotkań, kilkoro znałam jedynie wirtualnie. Zmaterializowały mi się te osoby w końcu. Cieszę się z tego, bardzo. Spotkałam się ze wspaniałą, pozytywną energią. Bardzo dobre wspomnienia. Jedno z lepszych wspomnień to to, w którym prowadzę auto przez Kraków :) To było cudowne doświadczenie! Uwielbiam wyzwania, cieszę się, że mogłam obejrzeć miasto z perspektywy kierowcy, a nawet znaleźć knajpę, której szukaliśmy :D Zupełnie przypadkiem.

Powrót okazał się być kolejnym spontanem, bo mięliśmy wracać przez Kraków a wróciliśmy przez Katowice, odwiedzając inną koleżankę i jej cudowną knajpkę na Rynku. Tym razem zaskoczył nas śnieg i postanowiliśmy wracać Polskim Busem (50zł za osobę! dla porównania - pociąg kosztował 170zł). Zanim wsiedliśmy do Busa (w którym prawie całą podróż przespaliśmy ze zmęczenia, bo weekend był niemal bezsenny) wymieniliśmy się z M. kilkoma słowami. Kilkoma emocjami. Uczuciami.
Jesteśmy szczęśliwi.
Jak nigdy dotąd.


Cała podróż do Krakowa i z powrotem wyniosła mnie około 100zł i tonę radości. 4 dni (piątek rano - wtorek nad ranem powrót). Najwięcej wydałam na bilety z Krakowa do mieściny, gdzie mieszkała koleżanka, u której się zatrzymaliśmy z M. i jedzenie po drodze.
Następny taki trip planujemy do Holandii późną wiosną, o ile dostaniemy wolne lub trafi się długi weekend, później - obczajamy Boom Festival :D A kiedyś tam Indie. Może. Kiedyś. Takie tam marzenia :D

W tej chwili skupiamy się na pracy, szukaniu mieszkania i pakowaniu rzeczy (z tym mi idzie najgorzej). Chyba nigdy nie miałam tak wielkiej motywacji do zmian, tylu zapału, energii i przeżywania tego, co daje nam życie. Jakby wszystko stało się jasne, a ja odnalazłam kierunek. Mój cel. Taki, który szukałam tyle lat, a nie mogłam odnaleźć, bo nie potrafiłam go sprecyzować. Teraz umiem. Teraz go czuję.
Trzeba było się oczyścić z wszystkiego, by otworzyć się na coś zupełnie innego. Pozamykać rozdziały, wyszorować serce. A potem zrobić ten maleńki krok przed siebie. I te 600km stopem. I mówić, i słuchać.

4.12.2013 2:50

niedziela, 22 września 2013

70

shrooms trip, acid trip, car trip

Chciałam napisać, że w moim świecie zapanował chaos i podać mniej więcej datę, ale przecież nigdy nie było stabilnie, więc co ja się będę wysilać. 
Był taki moment, że miałam ochotę wszystko rzucić w kąt, mieć na wszystko wyjebane. I jak zwykle w takich momentach, znowu ktoś mnie zaskoczył. Połowa sierpnia. Gdzieś nad Wisłą. Pierwsze spotkanie z psylocybiną. Można zanurkować w trawie i jak ta trawa pachnie. Grzyby potrzebują bliskości natury. Spokoju. Gdy rozłożyłam się na łące, blisko wody, uświadomiłam sobie, że moje życie to takie puzzelki. I bum, puzzelki się rozsypały na trawie. Alicja, zbieraj puzzelki z trawy. Trawa piękna, delikatny wiatr, niedaleko wóz z sianem, drzewo, gdzieś tam jacyś ludzie, rzeka, las, łąka, cudowne s&s... zbieram powoli, układam, spokojnie... płaczę i się śmieję, ale zbieram... przeszkadza mi ktoś, ale cierpliwie zbieram... ciężka praca... to nie był bad trip, to uświadomienie sobie pewnych rzeczy.
Wieczorem czułam się naprawdę wspaniale. Wszystko spieprzyłam dopalając jointa. Nałożyły się na siebie dwa odmienne stany. Psychodela, strach, natrętne myśli, nie pamiętam już jakie. Przez moment byłam prowadzona (jak za rękę) po własnej psychice, szkoda, że nie pamiętam szczegółów tej rozmowy. Ale następnego dnia wieczorem i tak czułam, że zgubiłam całą harmonię. 
Wróciłam do domu z niepokojem.
Narastał.
Sprzyjające warunki, by rozwinął się stan mieszany. 
Leki nie pomagały, więc po 2 tygodniach doszłam do wniosku, że najlepiej będzie użyć tego, czym się "strułam". Zmieliłam, zalałam i wypiłam grzyby... Sama, godzinę przed wschodem słońca.
Cudownie się samej tripuje. Skupiona na sobie. Uspokoiłam się. Koci uśmiech na twarzy.
Kilka następnych dni było jak wspomnienie tego stanu - byłam spokojna, cierpliwa, jak chodząca reklama psychodelików. 
A potem nastrój coraz lepszy. I lepszy. Hipo. 

Acid trip miał miejsce na transowej imprezie, co nie było najlepszym pomysłem. Nie był nawet planowany. Tamtego dnia jedyną planowaną rzeczą było MJ i taniec. Wzięliśmy na pół, więc nie spodziewałam się, żeby było jakoś specjalnie mocno. 
Zazwyczaj jak mi jakaś substancja wchodzi, czuję ją w mięśniach, w uderzeniu jakby nagle wpompowała mi się w krew i rozeszła od serca po całym ciele, aż do mózgu. Teraz poczułam "w myśli", nagle zaświtała mi myśl podczas tańca... coś o Amerykanach, nevermind, ale pomysł, na jaki wpadłam, tak mnie rozśmieszył, że koniecznie musiałam ją opowiedzieć koledze, z którym tańczyłam, plątałam się, wydawało mi się, że mówię bez sensu, on mnie zapewniał, że tak nie jest. W ogóle z tymi odczuciami subiektywnymi jest dziwna sprawa - czułam się bardzo nie trzeźwa, a znajomi mi mówili, że wyglądam normalnie i normalnie się zachowuje. Zastanawiałam się później, czy ja normalnie wyglądam na naćpaną czy po prostu po mnie nie widać. Bo trzeźwa to ja się nie czułam w ŻADNYM stopniu. 
Wielkim zaskoczeniem było to, że kwas jest tak pobudzający. Nie mogłam przestać się ruszać. Wpływ muzyki? Możliwe. Do tego mój nastrój. Kolory niesamowicie wyostrzone. Lekko falujące kształty, jakby wychodzące z form. W pierwszych trzech godzinach fale tak absolutnie dziwnego stanu, ciężkiego do opisania. Ale po kilku godzinach (czas jest ciekawą kwestią na psychodelikach) czułam się już zmęczona. Coraz trudniej mi było wprowadzić się w trans muzyczny. 
Taniec. Oddając się muzyce - ogólnie bardzo lubię tańczyć, robię to intuicyjnie, nie uczyłam się tego, dlatego lubię to robić na czymś. Zamykam oczy, zapominam, że ktokolwiek jest obok, wyobrażając sobie tylko światło, cień, siebie i muzykę w formie tego światła. Otula mnie jak promienie słoneczne. Na lsd to było niemal namacalne. Kilka razy udało mi się wpaść w trans (tras na transach, ciekawe), a po otwarciu oczu przez moment nie miałam pojęcia gdzie jestem i zderzenie z "rzeczywistością" było brutalne.
I z tą brutalnością nie mogłam sobie poradzić. Widziałam tych wszystkich ludzi, którzy zaczęli mi przeszkadzać, podłogę (gdzie moje światło?!), sztuczność, ostrość, głośność... po grzybach mam silny pociąg do natury, po prostu uwielbiam tripować w pobliżu przyrody. Czuję się wtedy bezpiecznie. Próbowałam sobie tłumaczyć, że to siedzi w mojej głowie, ale po co się męczyć? Trzecia w nocy. Nie chciałam iść sama, ale nie chciałam narzucać swojej woli. Głupia sytuacja ;)
Ale poszliśmy. Kilka razy czułam się jak kot. Uwielbiam czuć się jak kot. Poruszając się jak kot, ścieżka wiła się rozciągając się w nieskończoność a lampy rozświetlały się błyszcząc jak na starych pocztówkach. Czując wiatr na swojej twarzy, zapach drzew, gdy się do nich przytulałam, widząc spokój zieleni - odzyskiwałam spokój. Odgłos bicia serca, ciepło, żadne natrętne myśli. Czułam się bezpiecznie. 
Wróciliśmy. Powrót do domu był zakręcony, miałam wrażenie, że już jestem trzeźwa, ale byle bodziec a moje zmysły szalały. Dźwięk, spojrzenie, dotyk, smak. Kupiłam najpiękniejsze, najsmaczniejsze śliwki na targu w rytm E-mantry pod wpływem kwasu. Cudowne przeżycie. Polecam każdej pani domu.

car crash trip
żeby nie było zbyt pluszowo, zakończę ostatnią podróżą, która miała miejsce kilka dni temu na wąskiej, nieoświetlonej drodze warmińsko-mazurskiej. Prowadziłam. Jak zwykle muzyka w głośnikach, tym razem nie głośno (gps do mnie mówił, musiałam go słyszeć), co niewątpliwie sprawiło, że nie jechałam szybko (im głośniejsza muzyka, tym szybciej jeżdżę, taka prawda, pracuję nad tym), asfalt jak papier, ślisko, mokro, padało. Zakręt w prawo, zanim zakręt w lewo, przede mną drzewo, po prawej żwirowe pobocze. Wybiegło mi jakieś zwierzę, sarna czy inna leśna istotka, mignęła mi tylko. Przestraszyłam się. Zahamowałam, tylnie koło wjechało na to cholerne żwirowe pobocze, tracąc przyczepność, gwałtownie skręciłam (kolejny błąd), co z kolei spowodowało, że przemieściłam się na lewy pas (śmieszne, droga była tak wąska, że zmieściłby się tam tylko jeden samochód), w końcu wypadając z drogi, dachując w rowie, wbijając się w skarpę przodem, ustawiając się ostatecznie na prawym boku.
Gdy traciłam panowanie nad samochodem czułam, że to się może skończyć źle. Rozluźniłam się, jak już wypadłam z drogi, jak samochód się przewracał, czułam się jak w pudełku, jak w zabawce. Spokój. Niech się dzieje. Adrenalina wszystko mi spowolniła, co trwało długo... i ta świadomość, że tego się nie da cofnąć, zaraz coś się stanie, a ja spokojna. Dopiero, gdy zawisłam na pasach, dotarło do mnie... To już? Nic mi nie jest?! Odpięłam się, poleciałam w dół, znalazłam telefon... 
(żyję. dobrze. przez moment pomyślałam sobie, że coś tam nade mną czuwa, że może niepotrzebnie, ale... ale co? już nigdy bym miała nie zobaczyć nie usłyszeć nie dotknąć nie poczuć?)
Niby nic mi się nie stało. Nawet do szpitala nie chciałam jechać, emocjonalnie byłam rozsypana. Sama chyba bym w życiu nie pojechała. Ten szok przyszedł dopiero po kilku godzinach, jak już miałam ogarnięte auto (kiedy stało pod serwisem), a ja odczułam pierwsze skutki. Kolejne przybierały na sile w następnych dniach...
A teraz muszę pomykać trzy tygodnie w kołnierzu ortopedycznym. Samochód do naprawy, na szczęście z AC. Już mi się nie chce pisać szczegółów, bo jest po 4 nad ranem. 

Te trzy "podróże" mają kilka wspólnych rzeczy. Jedną z nich jest to, że miały wpływ na zmianę mojego myślenia. Są jak kamyczki rzucone na wodę tworząc fale. Uświadomiłam sobie też, co jest dla mnie ważne. Czego chcę... i chociaż błądzę jak po tesco (hah serio, zawsze się gubie w takich sklepach) 
to ja przecież wiem. 

A teraz Carboni i spać. 4:21, poniedziałek, 23.09.2013
wpis dedykuję osobie, która pojawia się w tych trzech tripach :)
(akurat w głośnikach leci MOS 6581, włącz sobie, nie będę wklejać z yt, bo masz na pewno lepszą jakość ;P)


wtorek, 17 września 2013

71

Chyba umieram od środka, gasnę jak świeca,
bo obiecał mi ten świat mniej, niż niosę na plecach.
Gdzieś na marginesach kartek życia stawiam inicjały,
by nie pozostały po mnie tylko banały.
Ten list, w nim cały smutek zawarty we mnie,
idzie noc, jest co raz ciemniej i coraz mnie mniej
i wszystko blednie, jednak wewnątrz czuję,
że kiedyś przyjdziesz do mnie, bo to rozumiesz.

Nawet jeśli zepsuję wszystko inne jak zwykle,

to jak tylko przyjdziesz, ten cały ból zniknie
i w tym labiryncie znajdę nitkę i pójdę
wzdłuż niej, by ujrzeć światło i Twój uśmiech.
Myślę, że to słuszne, by po prostu odejść (stąd),
zabić egoizm i nie znaleźć go w sobie
i rozpalać ten ogień, idąc pod prąd w tłumie,
kiedyś do mnie dołączysz, bo to rozumiesz.

I wiem, że muszę unieść, by słuchać tej melodii,

krzyku samotnych serc, rzuconych na chodnik.
Byłem taki głodny uniesień, doznań, uczuć,
że dziś ktoś moje serce musi podnosić z bruku.
Mówią: pokutuj, gdy nienawiść odżyła,
z liną na krtani lub żyletką na żyłach.
Życie to chwila, więc biegniemy ku niej,
a ty znajdziesz mnie w tym biegu, bo to rozumiesz.

A wokół deszczu strumień zwiastuje jesień,

leżą z cichą wiarą, że ktoś je podniesie,
a wokół zimny wiatr unosi liście,
leżą, tętniąc bezsilnością istnień,
a wokół zimny bruk staje się domem,
leżą, obumierają, to nieuniknione.
Dla mnie przyjdzie moment, gdy krew zapulsuje,
ogrzejesz me serce w dłoniach, bo to rozumiesz.

Wiesz, dziś się snuję po ruinach, które zbudowałem,

to smutny finał, wyrwij ze mnie kamień.
Wina w oceanie łez, weź, nakarm sercem szaniec
i tylko cisza, wiesz, tylko cisza pozostaje w nas.
Każda klisza, leżą ponadpalane teksty,
na ulicy niepozałatwianych spraw znowu festyn,
a ja piszę te wersy, jakby z moich myśli ujęć,
a Ty tak dobrze widzisz je, bo to rozumiesz.

To kalejdoskop posunięć, szkiełko to uczucie,

zbyt wiele tych istotnych, aby pozwolić im uciec.
Minuta po minucie ukrywam to wewnątrz na dnie,
piszę, bym nie zapomniał, jakie to jest ważne.
Tym bardziej, że niekończąca nadzieja na zmiany
sprawia, że rozrywam zasklepione rany.
Kiedyś zostaniemy sami, cała zawiść wokół runie,
a ja będę taki dumny, bo to rozumiesz..

Obiecuję... Obiecuję...




niedziela, 11 sierpnia 2013

72


Gonić....Gonić....

Życie zawsze chciało więcej ode mnie niż ja od niego i to ono uczyniło mnie tym czym jestem
I wiesz, że prędzej zdechnę niż zadowolę się niczym i odepchnę krzyż.
Jestem ofiarą, która sama siebie składa w rymach, szukam koryta, w którym osiądzie flow.
Mojego życia potok wciąż się potyka nieustannie piersią wycierając dno.


Nigdy nie wiedziałem co jest poezją, próbuję tylko wytłumaczyć parę spraw.
Wiem, że ból ma więcej imion niż jedno i musisz go oswoić, kiedy zostajesz sam.
Pieprzyć tępy pochód dni donikąd, nigdy nie uwierzę, że jest sens w tym.
Każdy z nas jest takim samym banitą, niektórzy tylko padli i już się nie podnieśli.

Nienawidzę ludzi za każde kłamstwo, które musiałem połknąć, żeby teraz nim rzygać,
Ale moje zimne oczy nie gasną i wszystko, wszystko dopiero się zaczyna.
Nauczyłem się wiele, lecz nie od nich. Głos sumienia, filozof Seneka.
Tak naprawdę mój jest tylko chodnik, na którym moja stopa miejsca nie zagrzewa.

Jestem zgodny z czasem, nie miejscem, każda sekunda znajduje mnie gdzie indziej.
Ramiona otwarte ma tylko przestrzeń i tylko jej krańce czekają aż przyjdę.
Gonię, a wszystko, co minione w momencie wyboru zasklepia się jak blizna.
Przeszłość jest mostem, który płonie. Przyszłość to wolność, świadoma banicja.

Mimo że to tylko rzep na ogonie to
Dopóki nie wypluję płuc, gonię go.
Wiem, że nie chce mnie świat, go
Nie dotyczy, to co tylko dla mnie jest wszystkim,
Lecz moje myśli jedynie wciąż do niej rwą,
W niej zbiega się mój szczyt i moje dno.
A jedyny mój możliwy koniec to,
Gdy własny ogon zaknebluje mi pysk i...

Przestanę wyć i uciekać przed tym głosem, 
Który gna mnie na krawędź, za którą nie ma już nic.

Wiem, gdzie jest zapisany mój los, wykwitły z bólu marzeniach dziecka.
I ciągle stamtąd dobiega mój głos pełen prostego pragnienia szczęścia.
Wciąż chcę pokonać niemoc wobec świata, który łamie mi palce.
Jego bezinteresowną przemoc, która uczyniła mnie kaleką na starcie.

Nawet sobie mogę powiedzieć: 'nie znasz mnie'. Wciąż tkwi kij w szprychach mojego życia.
Tamto dziecko dzisiaj znowu nie zaśnie z twarzą w poduszce próbując oddychać.
Ile to już lat wciąż to samo stanowi moją siłę i największą słabość?
Brutalnie walcząc rozrywa tożsamość i cokolwiek zrobię to zawsze za mało.

Mimo że to tylko rzep na ogonie to
Dopóki nie wypluję płuc, gonię go.
Wiem, że nie chce mnie świat,
Go nie dotyczy to co tylko dla mnie jest wszystkim,
Lecz moje myśli jedynie wciąż do niej rwą,
W niej zbiega się mój szczyt i moje dno.
Żeby móc być sobą zakląłem krąg samotności, banicji...




Moje są tylko wspomnienia.

niedziela, 4 sierpnia 2013

73


Jeżeli coś do­tyka cię, znaczy: do­tyczy cię. Jeżeli­by nie do­tyczyło cię - nie do­tykałoby cię, nie zrażało, nie ob­rażało, nie drażniło, nie kuło, nie ra­niło. Jeżeli bro­nisz się, znaczy: czu­jesz się ata­kowa­ny. Jeżeli czu­jesz się ata­kowa­ny, znaczy: jes­teś cel­nie tra­fiony. Miej to na uwadze.
Edward Stachura


Może to ten sam kolor oczu,
może bezpieczny ton głosu.
Dwie pary połamanych skrzydeł,
złudzenie spadochronu.

halo, Alicjo, wracaj, tu jest twoje życie, tu jest twoja pasja, twoje magiczne pudełko, twoje zabawki, twoje połamane serduszko, spokojnie, kolejny raz się posklei, ile to już lat na tym świecie bawisz, ile wiosen dryfujesz, nigdy nie wiadomo co za zakrętem spotkasz, chciałaś być zbieraczem doświadczeń to jesteś, ja wiem, ciężko teraz, jak życie na lewą stronę się wywija, jak się angażujesz za bardzo, strumień świadomości z tobą rozmawia, twoim najlepszym przyjacielem jest, przytuli mentalnie, pobłogosławi i z każdą decyzją zgodzi, nie odejdzie, nie zostawi... 
Chciałabyś, Alicjo, żeby zawsze było pięknie i bezpiecznie, żeby było trochę ja i było trochę my, ale życie to samolubny skurwiel, plątający losy ludzi jak kot bawełniane nici. 
I to życie, Alicjo, jest tak samo piękne jak i brzydkie, tak samo słoneczne, jak ciemne, od Ciebie zależy, jaką ścieżkę wybierzesz, jak się temu przyglądać będziesz. Jeśli stchórzysz i po obrzeżach  w znieczuleniach, chwiejnym krokiem, w wiecznej niepewności, myląc akceptację z pogodzeniem się z losem... Nie, Alicjo, Ty nie potrzebujesz uprzęży, Ty masz intuicję i wrażliwość. Nie niszcz jej, masz w sobie siłę i wolę walki. Z każdym kolejnym krokiem będziesz bliżej zakrętu.
Ale, strumieniu świadomości, na tym zakręcie 
nich już to będzie to.
Bo te moje serduszko, przyjacielu, to jakieś takie sfatygowane.
4.08.2013, godz.20:25, schizofreniczna rozmowa ja1 z ja2



Przetrwam, wszystko przetrwam,
tylko niech mi ktoś na stałe wyłączy uczucia.
A włączy funkcję "wyjebane".

piątek, 26 lipca 2013

74

Nocą lepiej mi się myśli,
a nad ranem refleksje są jak kryształy.
Serio, serio,
gdyby tylko chciało mi się to wszystko zapisywać, co mi się skrystalizowało w głowie nad ranem
(tyle poranków, tyle cudownych myśli) (nad ranem myślałam nad felietonem, miałam już w głowie pół "strony" z motywem przewodnim zaczerpniętym z filmu Gummy, ale po obejrzeniu dziś Just the wind, może stworzę coś jeszcze lepszego, chodzi mi o sens istnienia głównych bohaterów w oczach odbiorcy - widz ma właściwie żałować ich, czy nie?)
Nawet zdania układałam (wielokrotnie z myślą, by odpalić tą właśnie stronę)
i całe ciągi jak dżdżownice marszem przemierzały moją głowę...

wszystko ulatywało,
gdy zapadałam w kolejny sen.

Zauważyłam, że najrealniejsze
(najbardziej poryte)
mam sny pierwsze i ostatnie.
(te najwcześniej, gdy się kładę i te najpóźniejsze, nad ranem właśnie)

Dzisiaj na chwilę wpadłam w euforię. Potrzebowałam się tym z kimś podzielić. Nie wiem, czy jest ktoś, kto chce dzielić ze mną energię.
Energia.
Czy może być dobra i zła energia?
Co robić ze złą?

Słucham muzyki, przed chwilą wróciłam do domu.
Księżyc wysoko na niebie.
Dwudziesty siódmy lipca.

Wczoraj tak bardzo przejęłam się tym, że
chciałabym jednak być mniej wrażliwa.

wtorek, 9 lipca 2013

75

Kiedyś komuś wydawało się, że
jesteśmy czystym płótnem, na którym życie zostawia ślad.

Jestem tryptykiem,
na którym każda emocja jaskrawo płonie,
każde doświadczenie maluje kolejny krajobraz,
a człowiek jest mocą sprawczą, napędzającą każdy kolejny ruch pędzla.

Po lewej stronie znajduje się niebo.
Radość w świecie barw i struktur.

Po prawej stronie jest piekło.
Głęboki ból nadający kształt samotności.

W środku
miłość
bo tylko to jest ważne.

I spokój w niej, i harmonia, i strach też
i bliskość, i dystans, i niedomówienia,
i spojrzenia, i uśmiech
i łzy, i niepokój.

Chciałabym czasami odczuwać inaczej, nie płonąć tak i nie potrzebować. Nie szukać siebie w oczach innych. Chciałabym od siebie samej brać, a nie z siebie dawać, ale zrozumiałam, że nie można wiecznie walczyć z przeznaczeniem. Moim przeznaczeniem. Nadchodzi proces akceptacji.
Taka jestem.
Ktoś mnie zapytał, co jest złego w potrzebowaniu ludzi?
I kiedy bunt minął, zrozumiałam, że

Jestem kocykiem.


wtorek, 25 czerwca 2013

76

Jest tyle rzeczy, które chciałabym napisać,
tyle emocji do opisania...

Ale postaram się zawrzeć w tej notce tylko to, czym mogę się podzielić.

W weekend w otoczeniu przyrody i dźwięków muzyki oraz dodatku magii syntetycznej poczułam się znowu szczęśliwa. Kolejny raz w tym roku. Kolejny raz z tą samą osobą.
Naładowałam się pozytywnie jak bateria słoneczna, były chwile, kiedy czułam, że promienieję tą radością.

I nastąpił też pewien przełom w moim myśleniu, w patrzeniu na świat i moje relacje z innymi ludźmi.

I postanowiłam być szczera. Szczerość kojarzy mi się z wolnością.
W zasadzie - jestem wolna.

Wyzwoliłam się z emocjonalnej klatki, w której byłam tyle lat.
Po terapii i rozmowie z mamą (to nie było łatwe), która od razu odgadła moje myśli i uczucia, pojechałam do domu i płacząc (z początku z emocji, później z radości) powiedziałam wszystko, co czuję.
Jadąc do domu w deszczu miałam wrażenie, że mam przed sobą dwie drogi: albo szczera rozmowa, albo samobójstwo, bo nie zniosłabym kolejnej depresji, a nieuchronnie do tego stanu się zbliżałam.

Wróciłam do domu i stało się.
Powiedziałam co czuję - nasze małżeństwo to już układ współlokatorski. Zgodził się ze mną. On miał kogoś, ja też nie byłam święta. Nie chcę by mnie ograniczał i ja nie chcę ograniczać jego. Jesteśmy przyjaciółmi i zamierzamy się troszczyć o siebie, ale rozminęliśmy się w potrzebach i poglądzie na życie. Każde z nas chce czegoś innego i nie potrafimy sobie tego dać. I akceptujemy to, że może być ktoś, z kim tą bliskość możemy wytworzyć. Ale oboje stwierdziliśmy, że raczej nie chcemy o tym wiedzieć, bo to każdego z nas osobista sprawa. Sądzę, że nie będziemy ingerować w swoje życie. Ja chcę by on był szczęśliwy, ale sama nie potrafię mu tego szczęścia dać i on tak samo. W zasadzie od dawna się unieszczęśliwialiśmy, pora przestać.
Dać sobie wolność.
Cudownie, cudownie, cudownie.

Poczułam się znowu spokojna, znowu "ja".

Nie sądziłam, że ta rozmowa kiedykolwiek nastąpi, a już w ogóle nie sądziłam, że będzie miała taki przebieg.



sobota, 15 czerwca 2013

77

Od jakiegoś czasu każdy dzień kończę w oparach dymu.
Obcy ludzie proponują mi pseudo kwasa,
inni bojąc się o swoje koty, zrywają kontakt.

Stoję na huśtawce emocji,
nie umiejąc sobie z nimi radzić zatapiam się we mgle.

Krążąc po labiryncie z M16 w ręku,
tak naprawdę zacieram granicę między tym, co chcę,
tym co potrzebuję, czego pragnę
a tym, co
nie powinnam, nie mogę, nie wolno mi.

Czasami wmawiam sobie, że wystarczyłoby po prostu nie istnieć,
a może dotknąć pulsującego serca.

Kiedy krew szybciej krąży (panika), nic już nie chcę,
sama sama sama
kiedy krew zastyga
tęsknię za obecnością Kogoś, kto chociaż trochę rozumie.
Ale czy ja w ogóle jestem w Twoim życiu ważna?

Często ogarniają mnie wątpliwości i jest mi smutno,
gdy dochodzę do wniosku,
że nie.

***
Ponad miesiąc bez leków, za to z pakietem impulsywnych poczynań. Chciałabym, ale nie mogę; mogę ale nie chcę; siedzę ale nic nie robię, robię gdy nie muszę;
(czasami wolę to niż czułość waszych obcych rąk)
i tak na zmianę chcę być sama i nie chcę być sama. Wieczne, kurwa, niezadowolenie.

Ja po prostu nie chcę obcych rąk.
Chcę tylko te dobrze mi znane.

wtorek, 4 czerwca 2013

78

Czasami lepiej zamknąć przeglądarkę i zacząć żyć w przestrzeni zmysłów.

Rozłożyłam farby, płócienko, pędzle.
I czekają od kilku godzin.

Dotykam bawełny rozciągniętej na blejtramie czując jej strukturę pod palcami,
oswajam się z nią i oswajam ją ze sobą
by nanieść swoje emocje delikatnymi pociągnięciami pędzla,
będzie powoli, dokładnie i czule.


* * *

Rzuciłam farmakoterapię ponad trzy tygodnie temu.

piątek, 17 maja 2013

79

Musi być lepiej, pewnie że będzie, wypatruj tego lepiej, zaraz się pojawi, jeszcze chwila!

żeby Ci się nie nudziło to wypatrywanie, tu rusz się, oczekuj w podnieceniu, w przyjemnym oczekiwaniu na to lepiej, zaraz przyjdzie, nie martw się, jeszcze chwila, a Ty w tym czasie możesz zrobić jeszcze tą małą rzecz, to drobnostka, jak przyjdzie lepiej to góry będziesz przenosić to tu teraz to kawalątek, co to dla góry, to teraz też dasz radę, z takim kawalątkiem, a w oczekiwaniu na lepsze wszystko się udaje bo będzie dobrze wszystko, więc nic nie ma prawa się spierdolić, wszystko będzie dobrze, zaufaj sobie.

wtorek, 30 kwietnia 2013

80

Zmierzam ku coraz większej destrukcji.

Przepraszam.

Chciałabym Wam coś przekazać, dać coś od siebie, wierzę, że każde słowo, każde zdanie, każda idea to kawałek mnie i zostawiłam Wam wiele z siebie.
Mój płomień dogasa.
Czuję się wypalona, przestałam się starać. Wszystko mnie przerosło.
Chciałam zdjąć kolię, ale ona wypaliła mi ciało, wrosła się tak bardzo.
Całe ciało mnie boli.
Wtargnęła, wzięła mnie sobie, pozwoliłam jej na to otumaniona, borderowa Nieobliczalna, gdy zrozumiałam co się stało, nie pomogły żadne leki.
I znalazłam się w jakimś innym, muzycznym świecie pełnym derealizacji, patrząc na Żmiję, która tłumaczyła mi, że ją przerażam, ale mogę zostać, więc czując się jak wegetarianin w rzeźni obserwowałam jak noc poddaje się w walce ze świtem, papieros za papierosem,
nie, nie dam rady, kocham Cię, nie przyjadę
a potem urywany cichy sen
i znów zburzyłeś mi misternie utkany bezpieczny obraz
już nie wolno nikomu ufać
pozostało mi zjeść obiad, wsiąść w samochód, pojechać 34', włączyć dźwięki, usiąść wygodnie, spojrzeć Żmii w oczy i powiedzieć, odpalaj.
A potem się już nigdy nie obudzić.

I wkurwia mnie tylko, że tak na prawdę będę wtedy sama. Nigdy nie chciałam się rozpadać sama. Ale jak mam zrobić reset, destroy to niech temperatura będzie minusowa.

sobota, 13 kwietnia 2013

81

Lepiej mnie zabij, wyrzuć z pamięci
lepiej odejdź, pozwól mi odejść
lepiej zapomnij, pozwól zapomnieć
lepiej daj mi następną szansę
myslovitz, aleksander

Orzechówka z mlekiem.
Huśtawka nastroju z przewagą euforii.
Dużo puszyści.

A mimo to, jest we mnie taka myśl mała. Wspomnienie zmieszane z tą myślą dające efekt skomplikowanego koktajlu o smaku cytrynowo-czekoladowego. 
Każde ze składników są mi znane i dobrze wiem, co oznaczają. Niestety, nie wiem, co z nimi zrobić. Są zbyt żywe, by móc je schować do pudła. 

Jeśli dziecko czegoś chce dotknąć, to zrobi wszystko, by to się stało. Jeśli ten konkretny listek, który zauważy jest za oknem, to będzie sięgać po niego tak długo, aż go dosięgnie. Może nawet wypadnie z okna. Nie ważne, ważne, że będzie próbowało. Jeśli się uda - będzie najszczęśliwsze na świecie. 

Czasami jestem takim dzieckiem...
I czasami bywały takie chwile, kiedy 
SMS z końca stycznia 2013 do przyjaciółki: 
"jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie!!!!!!!"

A czasami - wypada się z okna...


A później,
później dziecko trzeba poskładać.

wtorek, 9 kwietnia 2013

82

Forum
Temat: borderline

Tylko od was zależy, jak to będzie wyglądać.
Ja tam nie narzekam. Nie wpierdoliłam się w nic, chyba, że w nikotynę ;)
Jasne, lubię zrobić sobie małą autodestrukcję... tym bardziej, że chad mi wiernie pomaga wpychając mnie raz w manię, raz w depresję. Borderline dodatkowo stoi nade mną i wrzeszczy: mocniej, szybciej, głośniej, więcej...

To nie prawda, że terapia nie działa. Działa, zwłaszcza behawioralno-poznawcza. Ja sama na niej jestem ponad półtorej roku i wiele osiągnęłam. Zrozumiałam pewne mechanizmy i moje własne schematy. Wiem co i skąd się bierze. Dzięki tej wiedzy mam większą samoświadomość. Co mi to daje? Oprócz tego, że świadomie mogę wpierdolić się w gówno (a nie jak wcześniej biec po krawędzi nie widząc przepaści), mogę sama wybierać.

Co do leków, to czasami działają, ale one nie załatwią sprawy do końca. Możemy wpierdalać stabilizatory, antydepresanty i neuroleptyki... ale one nam w głowie nie postawią znaku STOP, gdy zaczynamy się nakręcać. A to słowo magiczne. Bo nasze zaburzenie właśnie na nakręcaniu się polega.
Nakręcamy się na cierpienie - płaczemy, wyjemy wręcz, bo tak nam źle, cierpimy i tniemy się, bierzemy na siebie całe zło, tłuczemy się po pustych przestworzach i jesteśmy najbardziej samotni na świecie, wielce opuszczeni i odrzuceni przez wszystkich - STOP - nakręciliśmy się, bo co? ktoś się nie odezwał? bo poczuliśmy nudę, nagle zostaliśmy sami ze sobą i zrobiło się smutno?
nakręcamy się na miłość - to ten jedyny, wspaniały, cudowny, wybawi nas, na zawsze zostaniemy razem, ułożymy sobie świat wg naszych własnych zasad, teraz już nic się nie liczy, i chociaż tak bardzo się boimy, przecież coś może pierdolnąć, to tak bardzo chcemy, proszę weź mnie za rękę, tylko nie mów mi, tego czego nie chcę usłyszeć, w końcu będziemy szczęśliwi - a jak nie to złamią się nasze serduszka, wszystko pokryje się krwawą rdzą i już na pewno ze sobą skończę - ofc musiało być patetycznie; ale czy to nie tak wygląda?

I najlepsze, coś do czego nawiązujemy najczęściej, lubując się w tym najrozkoszniej: samobójstwo. Ile razy odmienialiśmy to słowo... ile wizji mięliśmy. Ile marzeń sennych, ile ucieczek. Samobój jest jak eskejp w grze życia, coś nam się nie podoba, wciśniemy eskejp, coś nam nie wychodzi - mamy na to odpowiedź. Na wszystko proste rozwiązanie.
Borderline to trucizna płynąca naszymi żyłami.

sobota, 30 marca 2013

83

I dwie istoty we mnie: bardzo martwa i bardzo żywa. Bardzo martwa już niczego nie chce i niczego nie potrzebuje, przysiadła jak nietoperz i łypie okiem na przechodniów, zobojętniała, ma serce zlodowaciałe i na niczym jej nie zależy... zaś ta bardzo żywa jak ćma obija się o płomień spalając się w nim, marząc by dłoń w dłoni zatopić, drżąc na samą myśl o uczuciu, w spełnieniu którym spłonie...

I płonę tak, i gasnę
w wiecznym niezdecydowaniu

piątek, 29 marca 2013

84

Beznadziejnie. Wczoraj siedziałam na tarasie i dotarło do mnie, jak beznadziejne życie prowadzę. I zachciało mi się to skończyć. Pomyślałam sobie: teraz, już. Idą święta, cała rodzina będzie w mieście, nie będzie trzeba ich z różnych krain wywabiać, akurat na pogrzeb. Pomyślałam sobie, zapalisz, weźmiesz znieczulacze, powiesisz się, zrobisz cokolwiek, cholera wie, zakończysz to wszystko, oni się szybko pozbierają.
Lekko oszołomiona tym nagłym pomysłem zgasiłam papierosa i rozpoczęłam wewnętrzną akcję ratunkową - przekonując samą siebie, jak kiepski to pomysł i jak bardzo nie chce mi się dziś bawić w samobójstwo. Poskutkowała świadomość, że mam jeszcze dużo papierosów w torebce i chce je wszystkie wypalić O_o

* * *

Odezwała się moja stara pasja: czytanie. I tym czytaniem inspiruję się nieustannie do pisania. Ale czy kiedyś coś mi z tego wyjdzie? Zobaczymy. W każdym razie uaktywniłam marzenia. To dobrze.

sobota, 23 marca 2013

85

Właściwie,
dlaczego tak bardzo przejmować się życiem?

Takie ono cenne jest? Takie wartościowe?
Tylko datę mi podaj, czas i miejsce. Jak się zakończy ta akcja.
Wtedy będzie dla mnie cenne.

 * * *

Powoli obojętność staje się moim domem. Bezpieczne ramiona samotności. Pustka. Czasami przyjdzie wiadomość. Przedrze się wymiana myśli. Nie mam siły, by wołać w tę ciszę. Przyjdziesz? Nie przyjdziesz? Zapomniałeś...

Zawsze byłam zbyt emocjonalna. Zbyt wrażliwa. Obojętność będzie moim wytchnieniem...


* * *
Nie! Nie dam rady! Nie mogę tak dłużej! Nie chcę, nie mogę, nie potrafię!

niedziela, 17 marca 2013

86

Stolicą mojego kraju chwilowo stała się Depresja.

Wczoraj wieczorem wróciłam z Łodzi. Odbył się tam zlot, którego byłam inicjatorką. Wpadłam na szalony pomysł spotkania się z nieznaną ilością ludzi z nieznanym miejscu z nieznanymi mi ludźmi - oczywiście w stanie mani. Nie miałam pojęcia, że termin wypadnie akurat wtedy, gdy będę w objęciach depresji. Przezwyciężyłam lęki i niepokoje, wsiadłam w samochód i ruszyłam. Cztery i pół godziny drogi. Hotel robotniczy (dwa pokoje, siedem łóżek), sześć osób, które znałam wyłącznie ze świata wirtualnego, jedna osoba, którą znam od dawna, której ufam. Wszyscy czubowaci. Tylko ja na minusie, ale staram się trzymać. Wystarczy kilka incydentów, gdzie mój system obronny wyje na alarm. Jedna z uczestniczek ma agresywną górkę. Jest niebezpieczna. Gdy do repertuaru jej zachowań dołącza nóż i świadomość, że trenowała krav maga, a historia jej choroby jest dłuższa niż całej naszej siódemki razem wziętej, mimo, że jest rok młodsza ode mnie... rezygnuję. Po spacyfikowaniu jej, moje nerwy domagają się utulenia. Dostaję środki nasenne. Po dłuższym czasie w końcu zasypiam.
Rano robię wszystko by się jeszcze nie obudzić, jak co dzień od dwóch tygodni. Budzę się zbyt wcześnie i pertraktuję sama ze sobą. Niestety, na nic to. Mogę tak leżeć i nic nie robić, ale świadomość jest już włączona i chłonie każdy szmer. Każdy mięsień jest już napięty, nerwy w gotowości, myśli krążą niechciane... Wstaję i robię obchód po mieszkaniu, dostaję kawę i zapalam papierosa. Biję się z myślami - czuję, że nie zostanę dłużej w tym miejscu. Muszę uciekać.
Na szczęście spotkałam się z pełnym zrozumieniem i kilka godzin później wsiadłam do samochodu i ruszyłam w swoją stronę.

Gdy wracałam do domu, mijałam wiadukty. Jechałam autostradą, dość szybko. I dość często zastanawiałam się, co by ze mnie zostało, gdybym uderzyła w ten wiadukt. Kilka dni temu zgodziłam się sama ze sobą, że życie miałam dobre, barwne, pełne doświadczeń... i więcej już chyba nie dostanę. Zdaję sobie sprawę z tego, że przemawia przeze mnie depresja, ale co mnie jeszcze czeka? Wcześniej budowałam przyszłość na marzeniach, teraz widzę, że marzenia są jak domki z kart... mam wrażenie, że zostałam całkiem sama z tym wszystkim i choćbym bardzo chciała - złapać czyjąś rękę - ona się cofnęła - bo przecież muszę sobie radzić sama... a ja nie mogę. Jestem zmęczona tym poszukiwaniem bliskości, okazywaniem mojej słabości (tak, jestem słaba, tak, potrzebuję bliskości) i czasami chciałabym już nie istnieć, żeby już nie musieć ciągle poszukiwać i doświadczać odrzucenia.

środa, 20 lutego 2013

87

moje oczy są oczami wariata

Wiecie, dzieciaki, coś czuję, że ja po prostu lubię żyć szybko, spontanicznie i nie ma to związku z chorobą. Ja po prostu jestem uzależniona od tego, by stawiać sobie kłody pod nogi, by krzyczeć w miejscach, gdzie jest najwięcej lawin, by biegać między drzewami obciążonymi śniegiem, by przebiegać pomiędzy samochodami, by krzyczeć ile sił w płucach w bibliotekach, by śmiać się w kościołach, płakać na weselach, zamykać oczy na krawędzi...
Ja po prostu nie umiem być i nie chcę być standardowa, ja chcę spełniać się w swoim własnym wymiarze spontanicznym wariactwie. Kocham tą adrenalinę, ten zastrzyk nitro, rozszerzające się źrenice z podniecenia i strachu, ciary na plecach i drżenie rąk. Usta i myśl o ustach, namiętność. Skok, ogromny. Zanurzenie. Oddech przyspieszony, w końcu ciśnienie sięgające zenitu, tętno tak szybkie, że zbliżające się do 200, tracę przyczepność, hamulce nie działają, wytrącam się z równowagi, jadę, jadę...

I to wszystko na naturalnej substancji. Na mojej własnej krwi.
Symbol i odpowiedź.

* * *
5mg olanzapiny (neuroleptyk) (będę zmniejszać)
200mg topamax (stabilizator)
100 letrox (hormon na tarczycę)
1x w tyg terapia behawioralno-poznawcza od 1,5 roku
2x w miesiącu wizyta u psychiatry od 1,5 roku

Dokładnie rok temu byłam w szpitalu.
Ale ten czas popierdziela.

piątek, 15 lutego 2013

88

Jestem w jakimś innym świecie

i pierwszy raz

brakuje mi słów

by to opisać


***
czasami zapominam brać olanzapinę, która trzyma mój umysł w ryzach, czasami wdycham ciepły dym absurdu, czasami przyjmuję sześciokątną tabletkę zapomnienia, wyrywam się spod kontroli (by nie spierdolić), czasami zasypiam w Twoich ramionach, czasami po prostu nie być sobą, nie ogarniać, nie pamiętać, nie zapomnieć, po prostu istnieć gdzieś w zawieszeniu między ziemiami, jak na moim nadgarstku

entre dos tierras estas

czwartek, 14 lutego 2013

89

Jedenaście lat temu
nikt nie podejrzewał, że będę

jestem

odurzona.

Myśleli, że będę
matką, żoną, kochanką, pracującą kobietą, sprzątającą blat kuchenny, wstawiającą wodę na herbatę, mieszającą łyżeczką cukier, raz w jedną, raz w drugą, nienawidzę cukru w herbacie już ósmy rok z rzędu, słodzę jedynie kawę, kawa słodka jest jak słodki diabeł, niech kopie mocno ale słodko.

Odurzona.

Spałam dwadzieścia godzin, zasnęłam o drugiej w nocy wypełniając płuca dymem, zapijając wodą sześciokątnymi tabletkami z napisami, których już nie pamiętam, niebieskiego koloru. Zasnęłam, kiedy głos Magika nucił przez głośnik. Rap doskonale spełnia rolę kołysanki. Obudziłam się, gdy słońce już dawno się schowało i pierwszą myślą było, spałam kilka godzin, czy kilkanaście?

Dzisiaj są walentynki,
żałosne święto, próba wydarcia resztki romantyzmu z partnera, na wszelki wypadek, na zapas, dla tych, którzy nie umieją wykrzesać z siebie na co dzień uśmiechu, szczerości odczuć... Czy romantyzm jest szczerością uczuć? Czy dotknięcie ręki i fly heart jest elementem ekwipunku każdego z nas? Wierzę, że tak. Każdy z nas zbudowany jest z podobnej chemii, z neuronów, elektronów i innych takich, które przelatują przez nasz wszechświat organiczny.

Jeśli myślisz, że jesteś nieromantyczny, to znaczy, że na śniadanie zjadłeś jakieś gówno,
które teraz rozkładając się zalega w Twoich trzewiach, a Twoje neurony są nim tak bardzo zajęte, że w zasadzie powinieneś siedzieć w kiblu a nie z drugą osobą.

Łoł, właśnie wymyśliłam, że pary powinny nie jeść, albo jeść mało, żeby odczuwać fly heart najsilniej właśnie na głodnego!
Tak samo, jak chcesz się nagrzać - jesz mniej, by mocniej trzepało, prawda?
I wszystko inne... żeby mocniej odczuwać - minimalizujesz sobie bodźce, by silniej odczuwać te, które mają zająć Ci cały układ nerwowy...

Dziś postanowiłam spędzić dzień z ukochanymi książkami. Będę ja, cicha muzyka i pokój, w którym trzymam ponad pół tysiąca książek. Zapach, szelest kartek, kurz, słowa, zdania, akapity. Zamierzam posegregować je według działów.
Tylko książki mnie nie zranią, nie zostawią, nie opuszczą.
Tylko one mnie nie przytulą, nie dotkną, nie pokochają....

Hej, Ty tam. Nie zapomnij o mnie. 

Ślepy prowadzi ślepego ku przepaści.
Odurzony prowadzi odurzoną ku przepaści.

On mówi, chodź ze mną, wiem gdzie iść.
 Przepaść nie jest granicą.

piątek, 8 lutego 2013

90

Nie bede miala dzieci.

(za chwile zbudzi mnie szary świt)

coma w głośnikach

malowałam, ciągle maluję

hipo dalej
ale jakoś inaczej, smutniej

wyszorowałam kuchnie
przyjaciółka u mnie

mówię, mówię, rzygam słowami

dewaluacja się włączyła
border się miesza z chadem, jak farba z alkoholem, malowałam wczoraj krew z nosa po kodeinie jak farba z olejem jak kolor z płótnem
szeroka droga nie była moja

środa, 6 lutego 2013

91

a my
z wiecznego niepokoju


Oswajanie się to trudny, lecz niezwykły proces.
Magiczny.

Niecierpliwość zagoniona w pułapkę
losu
spragnionych rąk


* * *

Minął piąty tydzień hipomanii.
7,5mg olanzapina,
200mg topamax.

(nikt jeszcze nie wie, czy stare słońce zarysuje nowy dzień)

Dziś namalowałam pierwszy obraz w tym roku.
Psychodeliczny.

W ten rok weszłam krokiem euforycznym, roztańczonym, rozbujanym, w jednym ręku trzymając lufkę, w drugiej Twoją dłoń.
Spotkaliśmy się.
Gdzieś na zakręcie.

* *

Szeroka droga
nie była moja

Z pociągu, do pociągu, samochodem, piechotą
muzyką, w muzyce, rytmem, transem, dłonią
ustami, węchem, zmysłami
"wszystkie rodzaje potworów"
chodź, chodź
obejmij mnie

Nie chcę wiedzieć
co będzie dalej

*

Zrobię Ci obiad.

środa, 30 stycznia 2013

92

Odkryłam w sobie cechę, którą założyłam jak płaszcz przeciwdeszczowy. Cudowną cechę, pozwalającą mi obserwować siebie z boku... Teraz już nikt mnie nie zrani. Oczywiście, pierwsze wrażenie, jak w kamizelce kuloodpornej, leci pocisk, padasz, ale po chwili przypominasz sobie, że masz ją na sobie... i wstajesz oszołomiony... otrzepujesz się i idziesz dalej. Mało tego! podchodzisz do strzelca i pytasz... boli Cię ręka? odrzut był za mocny? Rozmasować Ci dłoń?
Reakcja?
Magiczna.
Dlatego właśnie zostałam matką boską bajkową.
W końcu odnalazłam swoją barierę ochronną, po tylu latach.

Po tylu latach...

I wy chcecie mi to zabrać?



* * *
Hipomania trwa. 4 i pół tygodnia. Oficjalnie. Nie oficjalnie nie wiadomo. 
Tej nocy byłam zmuszona wziąć 5mg olanzapiny. Po 3,5h czuję lekkie działanie tego leku... troszkę senniejsza.
Dom mam wyszorowany od góry do dołu.
Byłam też w antykwariacie, w którym pracowałam, mam kolejną ciekawą propozycję współpracy z synem p. M, - ale szczegółów nie znam. Znowu się podkręciłam. 
Zamierzam założyć własną działalność gospodarczą.

 * *
M. się odezwała. Po półtorej roku znowu pojawiła się realnie w moim życiu. Odzyskałam przyjaciółkę? Bardzo mi jej brakowało. W zasadzie jak ją zobaczyłam, to tak, jakby ktoś wyłączył pauzę... niby wiem, że zaufanie itd... ale tęskniłam za nią. Za jej uśmiechem, oczami, za tym, jak opowiada o czymś... Za tym uczuciem, jak ja jej o czymś opowiadam. Za możliwością wygadania się i pewnością, że zostanę zrozumiana i zaakceptowana. To ona nauczyła mnie akceptowania innych.I wielu innych rzeczy... mam nadzieję, że ja ją też czegoś nauczyłam... 

Przy­jaciel to ktoś, kto da­je Ci to­talną swo­bodę by­cia sobą.  
Jim Morrison


wtorek, 15 stycznia 2013

93

(Sto tysięcy jednakowych miast)

* * *

Jesteśmy zbieraczami doświadczeń.
Kolekcjonerami wrażeń.
Jesteśmy z tej samej gildii
Z tego samego bractwa,
Zakonu marzeń i analiz
Nasze oczy przywykły do ciemności
Nasze ręce zanurzone w świetle
Umysły rozbrzmiewają
Melodią
Sobie tylko znaną
Sobie tylko
Sobie

14.01.2013
Potwór Spaghetti
z Alternatywnej Rzeczywistości

 
 ***

Hipo bez prądu
za to z cudownym poczuciem nierealności, zaciągnięciem się odrobiną absurdalnej ignorancji.Wystarczyło zająć uwagę, skupić się na czymś innym, by wyprzeć niechciane emocje i uczucia. Czasami tylko wzrok pada na zdjęcie i przez moment przelatuje pytanie... które zaraz umyka, jak sen chwilę po przebudzeniu. Przecież było ciemno. Te wrażenia były takie nierealne. Czy naprawdę się zdarzyły? Już nie pamiętam...
Rok temu w szpitalu ordynator powiedział mi, bym znalazła sposób na panikę i ból. Znalazłam. Nie byłby zachwycony tym sposobem, ale ważne, by mi pomagało, prawda?

Zmiany w lekach z powodu rzekomej hipomanii (tydzień temu doc orzekł, w tym tyg terapeutka, ja ciągle nie jestem pewna):
40mg paroksetyny (1-0-1)
150mg topamaxu (1-0-2)
tranxeny już prawie nie biorę
inne.