sobota, 30 marca 2013

83

I dwie istoty we mnie: bardzo martwa i bardzo żywa. Bardzo martwa już niczego nie chce i niczego nie potrzebuje, przysiadła jak nietoperz i łypie okiem na przechodniów, zobojętniała, ma serce zlodowaciałe i na niczym jej nie zależy... zaś ta bardzo żywa jak ćma obija się o płomień spalając się w nim, marząc by dłoń w dłoni zatopić, drżąc na samą myśl o uczuciu, w spełnieniu którym spłonie...

I płonę tak, i gasnę
w wiecznym niezdecydowaniu

piątek, 29 marca 2013

84

Beznadziejnie. Wczoraj siedziałam na tarasie i dotarło do mnie, jak beznadziejne życie prowadzę. I zachciało mi się to skończyć. Pomyślałam sobie: teraz, już. Idą święta, cała rodzina będzie w mieście, nie będzie trzeba ich z różnych krain wywabiać, akurat na pogrzeb. Pomyślałam sobie, zapalisz, weźmiesz znieczulacze, powiesisz się, zrobisz cokolwiek, cholera wie, zakończysz to wszystko, oni się szybko pozbierają.
Lekko oszołomiona tym nagłym pomysłem zgasiłam papierosa i rozpoczęłam wewnętrzną akcję ratunkową - przekonując samą siebie, jak kiepski to pomysł i jak bardzo nie chce mi się dziś bawić w samobójstwo. Poskutkowała świadomość, że mam jeszcze dużo papierosów w torebce i chce je wszystkie wypalić O_o

* * *

Odezwała się moja stara pasja: czytanie. I tym czytaniem inspiruję się nieustannie do pisania. Ale czy kiedyś coś mi z tego wyjdzie? Zobaczymy. W każdym razie uaktywniłam marzenia. To dobrze.

sobota, 23 marca 2013

85

Właściwie,
dlaczego tak bardzo przejmować się życiem?

Takie ono cenne jest? Takie wartościowe?
Tylko datę mi podaj, czas i miejsce. Jak się zakończy ta akcja.
Wtedy będzie dla mnie cenne.

 * * *

Powoli obojętność staje się moim domem. Bezpieczne ramiona samotności. Pustka. Czasami przyjdzie wiadomość. Przedrze się wymiana myśli. Nie mam siły, by wołać w tę ciszę. Przyjdziesz? Nie przyjdziesz? Zapomniałeś...

Zawsze byłam zbyt emocjonalna. Zbyt wrażliwa. Obojętność będzie moim wytchnieniem...


* * *
Nie! Nie dam rady! Nie mogę tak dłużej! Nie chcę, nie mogę, nie potrafię!

niedziela, 17 marca 2013

86

Stolicą mojego kraju chwilowo stała się Depresja.

Wczoraj wieczorem wróciłam z Łodzi. Odbył się tam zlot, którego byłam inicjatorką. Wpadłam na szalony pomysł spotkania się z nieznaną ilością ludzi z nieznanym miejscu z nieznanymi mi ludźmi - oczywiście w stanie mani. Nie miałam pojęcia, że termin wypadnie akurat wtedy, gdy będę w objęciach depresji. Przezwyciężyłam lęki i niepokoje, wsiadłam w samochód i ruszyłam. Cztery i pół godziny drogi. Hotel robotniczy (dwa pokoje, siedem łóżek), sześć osób, które znałam wyłącznie ze świata wirtualnego, jedna osoba, którą znam od dawna, której ufam. Wszyscy czubowaci. Tylko ja na minusie, ale staram się trzymać. Wystarczy kilka incydentów, gdzie mój system obronny wyje na alarm. Jedna z uczestniczek ma agresywną górkę. Jest niebezpieczna. Gdy do repertuaru jej zachowań dołącza nóż i świadomość, że trenowała krav maga, a historia jej choroby jest dłuższa niż całej naszej siódemki razem wziętej, mimo, że jest rok młodsza ode mnie... rezygnuję. Po spacyfikowaniu jej, moje nerwy domagają się utulenia. Dostaję środki nasenne. Po dłuższym czasie w końcu zasypiam.
Rano robię wszystko by się jeszcze nie obudzić, jak co dzień od dwóch tygodni. Budzę się zbyt wcześnie i pertraktuję sama ze sobą. Niestety, na nic to. Mogę tak leżeć i nic nie robić, ale świadomość jest już włączona i chłonie każdy szmer. Każdy mięsień jest już napięty, nerwy w gotowości, myśli krążą niechciane... Wstaję i robię obchód po mieszkaniu, dostaję kawę i zapalam papierosa. Biję się z myślami - czuję, że nie zostanę dłużej w tym miejscu. Muszę uciekać.
Na szczęście spotkałam się z pełnym zrozumieniem i kilka godzin później wsiadłam do samochodu i ruszyłam w swoją stronę.

Gdy wracałam do domu, mijałam wiadukty. Jechałam autostradą, dość szybko. I dość często zastanawiałam się, co by ze mnie zostało, gdybym uderzyła w ten wiadukt. Kilka dni temu zgodziłam się sama ze sobą, że życie miałam dobre, barwne, pełne doświadczeń... i więcej już chyba nie dostanę. Zdaję sobie sprawę z tego, że przemawia przeze mnie depresja, ale co mnie jeszcze czeka? Wcześniej budowałam przyszłość na marzeniach, teraz widzę, że marzenia są jak domki z kart... mam wrażenie, że zostałam całkiem sama z tym wszystkim i choćbym bardzo chciała - złapać czyjąś rękę - ona się cofnęła - bo przecież muszę sobie radzić sama... a ja nie mogę. Jestem zmęczona tym poszukiwaniem bliskości, okazywaniem mojej słabości (tak, jestem słaba, tak, potrzebuję bliskości) i czasami chciałabym już nie istnieć, żeby już nie musieć ciągle poszukiwać i doświadczać odrzucenia.